Zróżnicowana trasa to podstawa dobrej przygody. Nie ma nic gorszego od monotonnej jazdy, nawet w najpiękniejszych okolicznościach przyrody, non stop po szutrach premium. Choćby i gorsze odcinki, wymagające technicznie lub napotkane przeszkody, które potem z uśmiechem wspominamy, są tym czego potrzebujemy od czasu do czasu.
Dobry melanż nie jest zły
Nasze trzy trasy były mieszaniną sielankowych, spokojnych tras na łonie natury, wymieszane z atrakcjami turystycznymi tymi mniej i bardziej oczywistymi. Jeździliśmy po prawdopodobnie najsłynniejszych serpentynach w Polsce, żwirach szybko zmieniających się w polne ścieżki wpadające do lasów, oraz brodziliśmy w gęstej błotnej mazi. A to wszystko przy pięknych widokach, które podziwialiśmy zmęczeni, brudni i niewyspani, lecz szczęśliwi z nieskrępowanymi uśmiechami na twarzy niczym dzieci.
Atrakcji ci u nas dostatek
Czym byłyby trasy rowerowe, bez ciekawych, historycznych, wzbudzających zachwyt i zamyślenie miejsc? Ano właśnie, płytką podróżą niczym zainteresowania ludzi wpisanych na profilach Tindera. Trasa z pierwszego dnia głównie się skupiała na nich, lecz w dwóch pozostałych także mieliśmy dłuższe niewymuszone przystanki po drodze.
Najważniejszym punktem regionu wydaje się być Zapora w Solinie. Możliwe, że jest ona określana w kategoriach „papieża”, którego podczas pobytu w Rzymie nie sposób nie zobaczyć. Miejscowi stali mieszkańcy, w odróżnieniu od niemiejscowych tymczasowych osadników takich jak my, jednak ani razu o tym nie wspomnieli. Możliwe, że jest to tak oczywista oczywistość, że się o tym po prostu nie wspomina.
Podkarpacie to region bogaty w cerkwie, które także nie mogliśmy ominąć na naszych trasach. Najsłynniejsza jest w Uluczu Cerkiew pw. Wniebowstąpienia Pańskiego. Byliśmy przekonani, że jest to najstarsza budowla tego typu w Polsce, lecz Wikipedia próbuje nas wyprowadzić z błędu twierdząc, że cerkwie w Radrużu i Gorajcu są cerkwie jeszcze najstarsze i pochodzą z XVI wieku. O tym jednak dowiedziałem się, piszą ten tekst, więc na miejscu radość była jeszcze pełni.
Pozostając w podobnym okresie w kalendarzu jak i materiale z jakich budowano te obiekty, to warto także wspomnieć o zamkach. Tutaj ludzie dzielą się na dwie części. Tych, którzy lubią odnowione, czynne zamki zamienione w muzea, w których można wszystko zobaczyć, jak mogło wyglądać wcześniej. Druga grupa ludzi woli ruiny, najlepiej położone w mniej dostępnych miejscach i przy pomocy wyobraźni odkrywać te miejsca na swój własny, niekoniecznie zgodny z historią sposób. My raczej zaliczamy się do tej drugiej grupy, wolącej ruiny Zamku na Górze Sobień, niż ten położony w parku Zamek Dubiecko.
Powróćmy do naszych czasów
W Dynowie byliśmy na Stacji Kolejki Wąskotorowej, na której stała Lokomotywa Lxd2, produkowana przez rumuńskie zakłady FAUR. Dla nas to była kolejna miła atrakcja na trasie, lecz Iwo zaświeciły się oczy jak kotu widzącemu w grudniu świeżo przystrojoną choinkę.
Jako że lokomotywa była spalinowa, to skądś to paliwo musiało pochodzić. Czy paliwo na bazie ropy pochodzącej z nie tak odległych szybów naftowych w Ropienkach, napędzało lokomotywy Przeworskiej Kolejki Wąskotorowej? Tego nie wiem, lecz z działające kiwony na miejscu, pełnią już raczej funkcję atrakcji turystycznej niż wydobywczej na wielką skalę, powoli kończących się złóż.
Zejdźmy z tematu atrakcji i poszukajmy czegoś spokojniejszego
A jak już mamy zjeżdżać, to najlepiej po najdłuższych serpentynach w Polsce w Górach Słonnych. W tym roku już kilka serpentyn mieliśmy okazję zaliczyć, a te najfajniejsze były po słowackiej stronie objazdu wokół Tatr (tutaj przeczytanie o nim), na zjeździe do Liptovske Matiasovce. Które serpentyny lepsze? Żadne, bo trzeba koniecznie zaliczyć obie te trasy, chociaż te po naszej stronie są łagodniejsze.
Jak czytamy na stronie poświęconej Bieszczadom, dawniej zakrętów na tej drodze było znacznie więcej, bo aż 42, z których obecnie zostało 18. Nawierzchnia asfaltowa także nie było tam od zawsze. Możliwe, że dzięki temu 47 edycji Bieszczadzkiego Wyścigu Górskiego były bardziej widowiskowe.
Po 7 kilometrach adrenaliny, wypełniającej każdą komórkę ciała docieramy do miejscowości Załuż, gdzie zmienimy nieco charakter naszej wycieczki, o której więcej opowiemy sobie w trzecim i ostatnim artykule.