Szczęście jest przydatne nie tylko akrobacie balansującym w cyrku na linie, zawieszonej na wysokości 10 metrów. W pogodzie także jest ono istotne, o czym mieliśmy okazję przekonać się, będąc dwa dni w Dolinie Kłodzkiej.
Gdy w rodzinnych stronach szalały burze, nas jedynie denerwował zmienny wiatr wiejący, a jakże by inaczej w zależności, w którym kierunku mieliśmy twarze skierowane. Słońce natomiast walczyło z gęstymi chmurami, by drugiego dnia się poddać.
My natomiast musieliśmy stawić czoła dziurawym drogom , które były połatane 20 rodzajami asfaltu na 10 metrach szosy. Nic dziwnego, bo trasę rysowaliśmy na kolanie w pociągu. W przeciwieństwie do niego – pośpiesznie.

Nie polecamy także obmyślania trasy powrotnej, gdy ciało pamięta jeszcze wieczór dnia poprzedniego. Chociaż tutaj akurat mieliśmy farta, bo nie tylko drogi asfaltowe i szutrowe były bardzo przyjemne, co doprowadziły nas do kilku pięknych widoków w otoczeniu kwitnących łąk. Dodać do tego rozpoczęcie dnia od zjazdu serpentynami pod Schroniskiem Jagodna gdzie nocowaliśmy i mamy przepis na wyjątkowy dzień, skutecznie wymazujący poprzednie ujebki z pamięci.
Dzień drugi jak i pierwszy minęły zbyt szybko. Dopiero co zaczęliśmy wczuwać się w klimat tego regionu, w którym patrząc na opuszczone i zniszczone domostwa w dużej ilości, czas płynie nieco inaczej, wolniej. Mimo to nam zegarek nie chciał stanąć i musieliśmy wracać na Podbeskidzie, a w Sudety jeszcze z pewnością nie raz powrócimy.





