Varmia Gravel 2023

Wielkie ściganie po warmińskich szutrach.

Gdy podczas startu w Great Lakes Gravel w 2022 zobaczyłem baner zapowiadający nową imprezę z cyklu Najlepsze Szutry w Polsce”, wiedziałem, że muszę tam wystartować. Nowością, która przykuła moją uwagę, był pierwszy w Polsce start zawodów Ultra w godzinach wieczornych. Kocham szybką jazdę w nocy, więc założyłem, że jechanie przez ciepłą lipcową noc po warmińskich szutrach w wyścigu, który został wymyślony przez organizatorów takich imprez jak Grate Lakes Gravel oraz Sudovia Gravel, będzie wspaniałym przeżyciem.

Od zapisów do startu zmieniło się wiele, poznałem sporo kolarskich znajomych, z którymi brałem udział w ustawkach organizowanych przez GB oraz startowałem w kilku mniejszych wyścigach. Do tego, sporo czasu spędziłem na siłowni wzmacniając różne partie ciała przerzucając sporą ilość żelastwa.

Wyjazd na zawody, które rozgrywane są, blisko 550 km od domu zazwyczaj wiąże, się z pewnego rodzaju trudnościami i kosztami. Wyjazd w pojedynkę nie byłby dla mnie komfortowy. Na szczęście na tą samą imprezę wybierała się też Ania Cios z Bielska, połączyliśmy zatem siły, aby miło, bezpiecznie i tanio pokonać drogę na zawody i z powrotem.

Baza zawodów była umiejscowiona w hotelu Wulpink, w miejscowości Majdy k. Olsztyna. Uważam, że gospodarz stanął na wysokości zadania, zapewniając wszystkim dogodne warunki do przebiegu tej imprezy. Pole namiotowe, część hotelowa, restauracja oraz parking były przygotowane na przyjęcie sporej ilości rowerowych szaleńców. Można tam dobrze zjeść, wypić i nacieszyć oko otaczającą przyrodą.

Organizatorzy natomiast wykazali się profesjonalnym podejściem do tworzenia tego typu wydarzeń. Nikt nie miał problemu z odnalezieniem się przed startem. Do tego wszystko odbywa się w bardzo fajnej atmosferze z grającą w tle muzyką i oklaskami dla startujących zawodników.

Szutry jak marzenie

Start. Od tego momentu liczy się tylko rower, kolarz, droga i czas.

Po starcie oszczędzałem siły, dbałem i regulowałem cukry oraz układałem wszystko w głowie. Tak jakoś mam, że potrzebuje dużo czasu, zanim się na dobre rozkręcę. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy zaczęło się robić ciemno i zaczął padać mocny deszcz. Im trudniej, tym lepiej (dokładnie tak jak lubię). Dzięki dobremu tempu udało mi się załapać na ciepły posiłek tuż przed zamknięciem Karczmy w miejscowości Blanki. Tam też spotkałem Anię i Agnieszkę, które startowały trochę wcześniej.

Mocno przemoczony, uzupełniłem cukry, rozgrzałem się ciepłą zupą i ruszyłem przed siebie. Czułem, że jestem w stanie dojechać do mety longiem i mogę zrealizować swój cel. Marzyłem, żeby przejechać ultramaraton bez noclegu.

Kolejne kilometry to samotna jazda w deszczu z trudnościami sprzętowymi. Mokry piach wkręcany w napęd i hamulce powodując, że odgłosy i opory toczącego się roweru ostrzegał, że sprzęt ten może nie wytrzymać. Zalana kroplami deszczu nawigacja Garmina nie reagowała precyzyjnie na dotyk. Efektem tego był reset urządzenia co wiązało się z przerwaniem nagrywania śladu.

Na szczęście pomocna okazała się czerwona stacja benzynowa logiem orła w tle. Tam udało się opłukać skrzypiące części, powycierać nawigację oraz walnąć espresso zagryzając hotdoga.

Postój na trasie

Jak trudny będzie kolejny dzień?

Kolejne kilometry to oczekiwanie na poranek. Jadąc w pojedynkę od dłuższej chwili, podziwiałem budzący się do życia nowy dzień. Piękne warmińskie pagórki otoczone poranną mgłą wraz z błękitem niebieskiego nieba, napawały chęcią do dalszej jazdy.

Późniejsze godziny to polowanie na otwarty dobrze zaopatrzony sklep, toaletę oraz szybki serwis roweru. Z godziny na godzinę kilometrów do mety zostawało coraz mniej, niestety tempo również zaczynało spadać. Zaczęły dokuczać mi pierwsze bóle oraz kryzysy. Pogoda zrobiła się upalna i noga przestała podawać. Znalazłem więc ławkę na placu zabaw i postanowiłem się zdrzemnąć. Nie udało się i ruszyłem dalej. Co chwile spotykałem te same zawodnicze twarze. Tak, mijałem się np. z Tomkiem Kurczykiem. Po kilku wzajemnych wyprzedzaniach stwierdziliśmy, że pojedziemy razem, wspierając się mentalnie w trudniejszych chwilach. Z Tomkiem zahaczyliśmy o dwa małe sklepy i jedną stacje benzynową, w której zjedliśmy ciepły posiłek. 

W głowie tylko jedna myśl, dotrwać do mety.

Po dobie spędzonej w siodle znowu dopadał mnie kryzys, który trwał nieco dłużej, skutecznie spowalniając nasze tempo. Gdy zaczęło się robić ciemno, zostało ok 60km do mety. Z każdym kolejnym kilometrem byłem myślami na mecie. Analizowałem cukry, zapasy jedzenia i płynów. Na 23 km do mety stwierdziłem, że chce nacieszyć się jeszcze szybką nocną jazdą i zostawiłem Tomka. Nie czułem się z tym najlepiej, ale wiedziałem, że ten twardziel sobie poradzi i przyjedzie tuż za mną. Z drugiej strony to przecież wyścig. Czułem, że mam zapas energii, aby w mocnym tempie przejechać te ostatnie kilometry i powalczyć o lepszy wynik. I tak jechałem do końca na maksa, wjeżdżając na metę z uśmiechem na twarzy. Zrealizowałem swój główny cel, uzyskując zadowalający mnie wynik.

Dystans 456km pokonałem w 29h49m, zajmując 69 miejsce w Kategorii OPEN-M i 74 w klasyfikacji Generalnej. Spośród 261 uczestników dystansu ultra nie ukończyło 66 osób.


Grzegorz Golik
Grzegorz Golik

Sanoczanin mieszkający na Podbeskidziu. Kocha wyzwania i przygody. Miłośnik sportów motorowych, górskich wędrówek i jaskiń. Największym jego odkryciem jest miłość do gravela i ultra-maratonów.

Artykuły: 2