Tym razem relacja z zawodów będzie bardziej osobista i dotyczyć problemów natury zdrowotnej, z którymi większość z nas szczęśliwie nie będzie mieć w życiu do czynienia. Pragnienie wspięcia się na nieco ambitniejszy poziom sportowy, przy jednoczesnym posiadaniu stałej słodkiej partnerki życiowej bywa wielkim wyzwaniem. Potrafi ona wrzucać kłody pod koła w najbardziej niespodziewanych momentach. Pytaniem nie jest czy, a kiedy takie przeszkody się pojawią i jak zgrabnie uda ci się je przeskoczyć.
Głód jeżdżenia
Na pierwsze zawody w tym sezonie czekałem od kilku miesięcy. Ciężkie pozasezonowe treningi na siłowni oraz na zajęciach spinningowych spowodowały, że bardzo chciałem się sprawdzić w prawdziwej wyścigowej imprezie sezonu. Postanowiłem, że wystartuje w zawodach Polish Bike Tour na dystansie 500 km z trasą-pętlą poprowadzoną z Gliwic w moje lokalne strony Beskidu Śląskiego.
Sama trasa zawodów, niestety przez warunki pogodowe uległa modyfikacji. Prowadzona wstępnie przez przełęcz Salmopol w kierunku Baraniej Góry przepięknym szutrem (tutaj poczytasz więcej o tym), był teraz pokryty wielokrotnie stopionym i zamarzniętym śniegiem, tworzącym szlak trudny nawet dla piechurów. Z podobnego powodu, także swoją pierwszą ustawkę sezonu musieliśmy zmodyfikować (i tutaj do niej możesz się przenieść).

Warunki to nie był największy problem
W zasadzie każdy ultras wie, że kryzysy zdarzają się prawie na każdych zawodach i tylko dobrze nastrojona głowa potrafi sobie z nimi poradzić. Z tą myślą jechałem jednak w kryzysie zbyt długo. Oprócz walki z trudnymi warunkami atmosferycznymi, niską średnią temperaturą wynoszącą 2 stopnie, musiałem walczyć z nieodpowiednim poziomem glukozy w moim organizmie.
Gdy podczas bomby w głowie roi się milion myśli czy dojadę, a po co mi to wszystko, czy przetrwam ten kolejny trudny moment, ciężko jest złapać motywację na dalszą walkę. Złota zasada to przeczekać, odpocząć, przetrwać chwilowy kryzys i jechać w stronę mety.
Słodki przeciwnik

Od 10 lat jestem diabetykiem, który zmaga się z I typem cukrzycy. I choć głupio to zabrzmi, choroba ta dodała mi mnóstwo energii do tego, aby robić rzeczy ciekawe i trudne. Wielu znajomych nie słyszało nawet o ultrakolarstwie. Jak z przyspieszonym biciem serca opowiadam o tym jaka to wspaniała dyscyplina sportu, słuchacze zadają pytanie jak sobie z tym radzę.
W dzisiejszych czasach diabetykom sporo pomaga technologia. Cały czas poziom glukozy w moim organizmie monitoruje mi system CGM (System Ciągłego Mnitorowania Glikemii) z firmy DEXCOM G7. Informację poprzez sparowany telefon, wyświetlane są na moich urządzeniach Garmin. Dzięki temu jestem w stanie na bieżąco śledzić poziom glikemii dostosowując dietę oraz tempo do potrzebnych do życia parametrów.
Niestety podczas wyścigu od około 150 kilometra poziom „cukrów” w organizmie zacząć stale spadać, a ja nie byłem w stanie go utrzymać na odpowiednim poziomie. To ciekawe, że czułem się bardzo silny, nóżka podawała, ale pomimo zjadanych niewyobrażalnych ilości produktów, które zazwyczaj działały, tym razem zawiodły.
Próbowałem wielu sposobów, aby podbić „cukier” w trakcie jazdy. Ostatecznie zmniejszyłem tempo, dojeżdżając tak do połowy trasy. Równy 250 kilometr wypadł na stacji benzynowej w Tychach, na której zrobiłem dłuższy regeneracyjny postój. Podniesione morale niestety wystarczyły mi tylko na kolejne kilkadziesiąt kilometrów. Podbity na stacji poziom glikemii zaczął znowu być w czerwonej strefie. Gdy zwalniałem tempo, aby spowolnić ten proces, bardzo marzłem. Temperatura o 2 nad ranem wynosiła -3 stopnie. Napoje w bidonach zamarzły, a batony trzymane pod ubraniem były zbyt twarde do komfortowej konsumpcji.
Rozsądek wygrał
Od dłuższego czasu analizowałem co zrobić, jak przetrwać. Dotarło jednak do mnie, że powinienem się wycofać, ponieważ nie jestem w stanie ukończyć te zawody. Z racji tego, że znajdowałem się przed kolejnym długim leśnym odcinkiem, stwierdziłem, że leśny szlaban to znak także końca rywalizacji dla mnie.
Na 286 km przed 3 nad ranem wysłałem do organizatora SMS o treści NUMER #34 DNF. Wezwałem Taxi i wróciłem na start zawodów. Pomimo tego, że było mi smutno, widziałem wiele pozytywów tego startu.
Po pierwsze — osobiście czułem, że dobrze przepracowałem zimę i jestem zdecydowanie silniejszym facetem. Po drugie — czułem że Team GB jedzie razem ze mną. Ilośc otrzymywanego wsparcia w postaci wyświetlanych komunikatów oraz kibicowania bezpośrednio na trasie w tych wrednych warunkach, powodował uśmiech na twarzy. Czułem, że razem robimy coś pięknego, dlatego bardzo dziękuje mojemu Tacie, który czekał na mnie bardzo długo na przełęczy Karkoszczonka, w naprawdę ekstremalnych warunkach oraz Mirkowi i Asi z naszego „Teamu GB”, którzy złapali mnie na koronie zapory w Goczałkowicach. Takie momenty są dla mnie bardzo cenne.
Kolejny start to kolejna lekcja.
Dzień po zawodach zrobiłem kilka cennych notatek, które powinienem zastosować w kolejnych startach. Mam nadzieję, że na kolejnej „Rozgrzewce” zaliczę wjazd na metę. Na dystansie 500 KM wystartowało 50 zawodników, z czego 23 dotarło do mety, a w limicie 36 godzin zmieściło się 21 osób. Wśród finiszerów były dwie panie.
Serdecznie gratuluję Wszystkim ukończenia.
