Wataha Ultra Race Wiosna 2024

Trochę czasu minęło od naszego debiutu wyścigowego na ten rok, ale efekty wyścigu zbieramy do teraz . Tak samo jak w 2023 (o którym tutaj przeczytasz) wybraliśmy się na Wataha Wiosna, na krótki dystans (130km), wyraźnie krótszy od zeszłorocznego 180km. Parę elementów było wspólnych, jednak większość trasy i przebiegu jazdy to kompletnie inna bajka niż to co przeżyliśmy w poprzedniej edycji.

Tym razem skład: Grzegorz Golik #160, Iwo Borowicz #199. Damiana zabrakło ze względu na problemy zdrowotne, ale nie bójcie się, już wraca do formy.

Trasa łatwa, lecz zarazem ciężka

A wiosną jak to wiosna, dała nam popalić. Tak samo jak Lasy Państwowe. Trasa nie była wybitnie trudna, różniła się jednak od poprzedniej, ale o tym później. Odwrotnie niż w zeszłym roku, było dość ciepło, choć pierwsze dwie godziny siapił deszcz. Na początku co typowe dla tych zawodów, startuje masa ludzi którzy muszą się zmieścić na ścieżkach i dróżkach Skarżyska. Jednak dość szybko, na pierwszych asfaltach i szerszych duktach widać kto przyjechał się ścigać, kto zmęczyć, a kto przetrwać. Pierwsze segmenty leśne pokazały też ciemną stronę stanu trasy (zaznaczam, zupełnie niezależnego od organizatorów) – po opadach i zrywce tonęliśmy w błocie w zasadzie wszędzie poza asfaltem. Odcinki brukowane grubym kamieniem zbierały także srogie recenzje w postaci barwnych wiązanek, również z naszych ust. Czy uznać je za urok wyścigu czy może wadę? Jeszcze nie zdecydowałem, ale na pewno były bolesne. Zrywka drzew wokół mocno psuła wspomnienia pięknej puszczy i mam nadzieję że ktoś się opamięta zanim jest jeszcze czego bronić.

fot. watahaultrarace

Dobrze przepracowana zima to podstawa, a tej trochę chyba nam zabrakło tym razem

Inaczej niż poprzednio wyglądała też nasza jazda. Mimo pozornie sporej różnicy w przejechanych kilometrach i kondycji trzymaliśmy się zespołowo przez większość trasy. I nie z grzeczności, a po prostu udało się zgrać tempo w którym oboje mieliśmy szansę ukończyć wyścig bez łapania bomby stulecia. Ten stan rzeczy zmienił się dopiero pod koniec. Wyrwałem w poszukiwaniu szybkiego pit-stopu w sklepie, ale żaden się nie pojawiał, gdy był tak potrzebny. Wreszcie, dosłownie 20km od mety znalazłem spożywczak i z braku laku zjadłem pół rolady z ciasta na miejscu, popijając byle czym. Wszystko w tempie sprawiającym żula pod sklepem w osłupienie . Wyleciałem na trasę a tu Grzegorz, zezgonowany, ale jednak mnie dogonił. Wymieniliśmy parę zdań i pognałem za jednym z zawodników na horyzoncie. Zupełnie zresztą bez sensu, bo nie dogoniłem go, a Grzegorz dojechał po mnie w odstępie paru minut . I biorąc pod uwagę ile jeździł w tym roku to należy się wielki szacun!

Zajęliśmy 21 i 22 miejsce na 71 zawodników którzy ukończyli wyścig. Czy jestem zadowolony z wyniku? Zdecydowanie tak, choć nie swojego. Grzesiek dał czadu, wbił się w rytm i jechał świetnie. Ja zaś powinienem teoretycznie jechać szybciej, ale trenowanie wydaje się poszło w las. Na pewno nie pomogły krzyki motocyklistów przez pół nocy za ścianą salki noclegowej. Czasem też bywa dzień kiedy organizm bez powodu odmawia pełnej wydolności . W każdym razie polecam nocleg we własnym zakresie . Trasa dala się jednak we znaki najbardziej naszym rowerom. Oba bez dwóch zdań nadają się do serwisu generalnego. Błoto i piach weszły wszedzie! A nowe klocki hamulcowe zużyte do blachy! Te wyścigi to droga zabawa .

fot. watahaultrarace

Jak wypadła tegoroczna Wataha na tle zeszłorocznej?

Ciężko na koniec nie pokusić się o porównanie dwóch dotychczasowych edycji, choć to trudne ze względu na zupełnie inne warunki. Na plus tegorocznej trasy – mały dystans 130km vs 180km pozwala wziąć udział nawet mniej zaawansowanym amatorom na początku sezonu. Zaś jakość trasy i flow zdecydowanie bardziej odpowiadały mi rok temu, więcej było odcinków gdzie rozwijało się skrzydła. Krajobrazowo mniej więcej porównywalnie. Największą różnice zrobiły warunki i tragiczne zniszczenie lasów i dróg przez wycinkę. Widać to także po średniej prędkości, dużo niższej mimo krótszej trasy.

W rejony Watahy warto jednak zajrzeć również poza terminami wyścigów, ale zainspirować się trasami. Widoki, mały ruch i głusza lasu są tego warte, a w świętokrzyskim jest do odkrycia dużo więcej niż przysłowiowy wiatr.

Fot. z nagłówka @amailen


Iwo Borowicz
Iwo Borowicz

Jeździłem na przełaju po Beskidach zanim to było modne.
Zajmuje się na co dzień odnawianiem starych rowerów, głównie szosowych, wyprawowych, przełajów i wynalazków retro MTB. Prywatnie przede wszystkim szosa dla własnej satysfakcji.

Artykuły: 4