Szutry Śląskie – Wodzisław Śląski 2024

Gdyby na Księżycu padał śnieg, czyli zimowa edycja Szutrów Śląskich w Wodzisławiu Śląskim

Po raz kolejny decyzja o zapisaniu się na start w zawodach oparła się o bardzo prosty warunek: czy ten weekend mam wolny. Choć w zasadzie – jako że był to styczeń – doszło do tego jeszcze określenie dzień przed: czy nie wygrają jednak skitoury, bo poziom uczucia wolności uzyskiwany dzięki nim jest porównywalny z tym gravelowym. Śniegu w Beskidach nie było za wiele, więc „szczęśliwie” nie wygrały i oto rano, 13.01. stanęłam w biurze zawodów Szutry Śląskie Zima 2024 po odbiór pakietu startowego.

Dystanse do wyboru dwa: 50 km i 2×50 km, opłata tej samej wysokości – po oczywistej kalkulacji, biorę większy, bo „wychodzi” taniej. Gdy małe są możliwości przygotowania się do startu i pod względem kondycyjnym i pod względem sprzętowym, to plusem jest brak ciśnienia, że coś muszę. Za to wyzwaniem staje się czasem po prostu przeżyć, czasem po prostu zmieścić się w limicie, a czasem po prostu nie być ostatnią. Obwarowana tak niskimi założeniami, stojąc w kolejce pomiędzy pro-sami, udało mi się nie wchłonąć oparów stresu i adrenaliny unoszących się w powietrzu wraz ze strzępami rozmów: „jakie masz opony?”, „ja zmieniłem, ale nie zdążyłem przetestować”, „trenowałem, ale nie tyle, ile bym sobie życzył”. Jedynie w głowie znikąd pojawiła się piosenka: „Co ja tutaj robię? U-u-u…” I uspokajająca odpowiedź: „Robię to, co uwielbiam”. 

Warunki lepsze niż się początkowo wydawało

A jednak, po wystrzale na start, przez pierwsze 10 km jechałam powoli, zachowawczo, bojąc się utraty przyczepności, znając ograniczenia własnego gravela, nieprzystosowanego do jazdy zimą. Trasa okazała się jednak łaskawa, lekki mróz utwardził błoto, a świeży śnieg przykrył w większości lód, który gdzieniegdzie zalegał na drogach. Gwóźdź programu – przejazd przez na co dzień niedostępny teren kopalni i jej dwie hałdy pokryte śniegiem – dał nieziemskie uczucie jazdy po powierzchni jakiejś nieprzyjaznej ludziom planety. Momenty, gdy wokół rozpościerała się tylko biel poprzecinana czarnymi rysami, a to wszystko na tle stalowo szarego nieba, napawały całkowitym odrealnieniem.

Euforia rosła razem z każdym pokonanym kilometrem, wraz z nadzieją, że zmieszczę się w limicie czasu przydzielonego na pierwszą pętlę. Niestety, zameldowałam się 4 minuty po czasie, jako druga z kilku kobiet biorących udział tego dnia. Jednak dla klasyfikacji na 100 km był to DNF. I tu właśnie – co uświadomiłam sobie chwilę po tym, jak nie mogłam uwierzyć, że 'tylko’ 4 minuty zabrakło – jest to, co pcha mnie na kolejne tego typu przygody: jazda bez spiny, przejazd cudną trasą, podczas którego wszystkie codzienne problemy stają się kilkukrotnie mniejsze, a na pamiątkę zostaje wyjątkowo wypasiony pakiet od Szutrów Śląskich (tym razem: cieplutka czapka kaszmir plus merino, mini-apteczka, wisiorek) i – co nie zdarza się chyba często – wyróżnienie z nagrodą za odwagę podjęcia wyzwania długiego dystansu. Choć, tak między nami, to zastanawiam się, czy to jeszcze odwaga, czy już głupota, bo mówi się, że granica między nimi jest cienka.

Dzięki wcześniejszemu zejściu z trasy zyskałam całe popołudnie na morsowanie i saunowanie, które było dostępne bez ograniczeń dla uczestników oraz na ucztowanie przy pysznym obiedzie, cieście i kawie w oczekiwaniu na ognisko z kiełbaskami. 


Anna Niedźwiedzka
Anna Niedźwiedzka
Artykuły: 2