Beskidy to piękne góry, których wielkich rozmiarów nie odczuwamy, mieszkając tuż u ich podnóża.
Między innymi dlatego postanowiliśmy pojechać nieco dalej na północ, by móc spojrzeć na beskidzkie grzbiety z dalszej odległości.
Im dalej na północ tym teoretycznie coraz bardziej nizinne tereny. W związku z tym trzeba było nam wzniesienia i to dużego. A na Śląsku to wiadomo już gdzie takich szukać.
Być na Śląsku i hałdy nie widzieć?
Hałda w Suszcu dała nam dobry widok na Beskidy, lecz to co było jeszcze lepsze, to możliwość jeżdżenie po niej we wszystkich kierunkach. Rozległy nasyp dawał nam uciechy przez dobre pół godziny, podsycając apetyt przed kolejną wspinaczką.
Hałda Skalny, mimo że była wyższa od poprzedniej, to nie dawała już takiej frajdy. Owszem, widok był lepszy, ale poza nim to nic więcej nie miała do zaoferowania. Trawiasty, niewielki i płaski szczyt nie zachęcał do jazdy rowerem. Do podziwiania zachodu słońca już jednak tak, ale do tego momentu było nam niestety daleko. A czarne chmury już szły w naszym kierunku z południa.
Z trasy czasem zbaczaliśmy świadomie lub też nie, co okazało się mile zaskakujące. Fajne fotogeniczne szutry dzięki temu mogliśmy poznać, co tylko pokazuje, że warto od czasu do czasu zgubić się, dając prowadzić się losowi i własnym oczom. Tym bardziej że była nas tylko trójka, przez co mogliśmy pozwolić sobie na chwilę zapomnienia. (proszę bez zbereźnych myśli)